No u mnie dosyć śmiesznie się zaczęło, bo jak pamiętam, w wieku 8 lat, kiedy to koleżanki szalały na punkcie New Kids on the Block :D, ja słuchałam Queen ;)
I to całkiem na poważnie, miałam chyba z 8 kaset, co na tamte czasy było imponujące :D +2 video, no no.
Potem przypominam sobie gwiazdkę, kiedy miałam 11 lat, dostałam kasetę Hey'a - Live.
Pamiętam, że zażyczyłam sobie albo Varius Manx, albo Hey. :D Na szczęście mądry Mikołaj przyniósł Hey'a, bo nie wiem jakby to się skończyło, gdybym dostała wtedy Varius Manx o_O...
Dalej przyszedł taki okres, który raczej wypadałoby wymazać, bo nie słuchałam zbyt ambitnej muzy, no, może prócz The Prodigy i Cypress Hill w 7 klasie podstawówki :D, te wspominam całkiem dobrze i raz na jakiś tam czas do nich wracam ;)
8 klasa przyniosła mi Beastie Boys, też dosyć mocno się wkręciłam, również wykupiłam wszystkie kasety, jakie wtedy były dostępne.
Potem pamiętam, już pod sam koniec [tej sławetnej ;)] 8 klasy, ktoś uraczył mnie Homogenic i Debut Björk.
Nie, żebym nie znała jej wcześniej. Wielokrotnie widziałam jej teledyski na różnych MTV, Vivach, ale zawsze jakoś bałam się kupić...
Ale tak pomału zaczęła się przygoda z dobrą muzyką. Pożyczyłam Portishead Dummy, Portishead i tak powoli się wkręcałam.
Nie mogę powiedzieć, że zakochałam się od pierwszego odsłuchu. Musiałam się chyba odpowiednio nastroić, bo Portishead nie brzmi zbyt łatwo dla niewytrenowanego ucha ;)
Liceum przyniosło taki przełom, pamiętam pojechałam na zimowiska, koleżanka słuchała właśnie Portishead, ale również Massive Attack, Tricky'ego, Morcheeby jednym słowem mówiąc, klasyki trip-hopu.
Wiadomo, Massive także znałam z telewizji, podobnie jak z Björk i Portishead, jakoś wcześniej nie potrafiłam się sama tym zainteresować.
I teraz taki przestój, bo nie wiem już dokładnie jak to dalej było. Potem zaczęłam słuchać sporo Radiohead, właściwie przez całe liceum to trwało. Odwróciłam się od niego chyba dosyć niedawno, w momencie, gdy zobaczyłam jak jest popularne. Wcześniej myślałam, że to tylko dla wybrańców ;) Popularność działa na mnie jakoś odpychająco.
No ale wracając, 2 klasa liceum :D to było coś pięknego, bo wtedy usłyszałam moją największą fascynację muzyczną. Tori Amos.
Tak. Leżałam chora na wiatrówkę [;) łódzkie na ospę wietrzną, myślałam, że wyjdę z siebie], oglądałam jakąś Vivę i zobaczyłam wywiad z Tori. Wiedziałam od razu, że będę żałowała, że nie poleciałam tego nagrać. Tori znałam tylko z teledysku i piosenki Professional Widow [Armand's Star Trunk Funkin' Mix]. To było niesamowite, bo okazało się, że to ona śpiewa inne piosenki, które mi się strasznie podobały - Crucify i oczywiście Cornflake Girl.
No więc taka chora, poleciałam do komputera, jeszcze na modemie ;), spisałam dyskografię i jak tylko wyzdrowiałam, poleciałam stopniowo kupować.
Potem... muzyki było już tylko więcej.
Tutaj długa przerwa, bo zastanawiałam się o czym napisać, żeby było w miarę poukładane, ale chyba to mi się nie uda.
Pamiętam taki program na MTV [pewnie jeszcze leci, nie wiem, bo już nie oglądam] Chill Out Zone, zobaczyłam tam UNKLE, zdaje się Be There, ach, Rabbit In Your Headlights widziałam również, no i zakupiłam w sklepie internetowym vivid.pl Psyence Fiction :). Krótko potem poznałam wishkę ;), która wysłała mi Endtroducing... DJ'a Shadow'a.
Chyba równocześnie poznałam też maxinquaye ;), dzięki niej poznałam lepiej twórczość PJ Harvey, [i dzięki Wam dziewczyny za to! ;)].
Is This Desire? zwaliło mnie z nóg :)
Jej, teraz to już się pogubiłam tyle tego mi się wtedy zwaliło. Nie słuchałam wyłącznie muzyki okołoelektronicznej i hip-hopowej, słuchałam też sporo takiej, którą można by zaliczyć do szeroko pojętej muzyki rockowej. Właśnie PJ Harvey, wcześniej wspomniane Radiohead, złapałam też niezłą jazdę na Placebo [do którego właściwie już nie mam sentymentu], w pewnym momencie także na The Cure, chociaż z początku byłam im jakoś przeciwna..., słuchałam nawet trochę indie, zanim jeszcze zrobiło się takie znane i nazwało się "new rock revolution", obecnie, no sorry, nie da rady... A, no i jeszcze oczywiście Sonic Youth. Też jakoś długo nie mogłam strawić, ale potem nagle przyszło takie coś, że nie mogłam przestać słuchać. Szczególnie ich pierwszych płyt.
No i chyba tak pod koniec liceum powoli przyszedł czas na Ninja Tune ;) [pierwsze co usłyszałam, to zdaje się składanka Ninja Cuts Funkungfusion], co trwa do tej pory, przekonałam się też bardzo do jazzu i jego różnych odmian, ogólnie myślę, że obecnie mam się dużo bardziej ku szeroko pojętej muzyce elektronicznej i hip-hopowi [instrumentalnemu! oi.], także słucham sporo muzyki z WARP'a itp. Aphex Twina też już długo wcześniej znałam, ale tak jak z Björk, ciężko mi było się za niego wziąć.
O matko, no nic, to by było chyba na tyle. W celach weryfikacyjnych, jak to wygląda dzisiaj, zapraszam na mój profil last.fm.
Aha, i jeśli już czytasz w tym miejscu, to gratuluję :D cierpliwości. I tak właściwie chyba dla siebie to pisałam, taka mała retrospekcja ;) No i oczywiście przepraszam za bałagan. Na pewno zapomniałam o masie artystów, za co ich także serdecznie przepraszam, ale może jak mi się przypomni, to coś tam jeszcze skrobnę.
Offline
Ibuprom MAX
Na początku był jazz :) Mama i tata słuchali i mam teraz po nich sporą kolekcję winyli z serii "Polish Jazz". A początek, tak w ogóle był w latach 80. Do dziś mam do nich słabość. Płyta mojego dzieciństwa to "Thriller" Michaela Jacksona.
Dzieci w podstawówce słuchały Metalliki, Guns'n'Roses i Roxette. Nic z tych rzeczy nie było dla mnie. Szukałam czegoś dla siebie. Czegoś mocnego i szczerego. Czegoś, za czym stałby ktoś wrażliwy, a nie kolesie z długimi włosami śpiewający o dupach. I znalazłam. Ja i miliony innych dzieciaków. Chciałabym bardziej oryginalna, ale to właśnie ta jedna płyta zmieniła moje życie. Nirvana "Nevermind". Do dziś pozostaje dla mnie najważniejszą płytą. Nic już nie było po niej takie samo, jak przedtem.
Słuchałam wtedy większości rzeczy z etykietką "grunge", ale z tych fascynacji niewiele przetrwało próbę czasu. Cobainowi zawdzięczam jeszcze jedno. Wykorzystywał swoją popularność do promowania innych zespołów. To dzięki niemu poznałam najlepsze zespoły świata czyli Pixies, Breeders i Sonic Youth.
A potem oczarowała mnie Polly Jean:)
Nick Cave zresztą też ;)
I on:
I wielu innych. Nie wymienię wszystkich. I ci powyżej, to wcale nie ci najważniejsi. Jest ich całe mnóstwo. Ale miało być o początkach. A ciąg dalszy nastąpi...;)
Offline
Przygoda z muzyką... zależy z jaką;) W gimnazjum (a jestem pierwszym rocznikiem pokolenia nowych gimnazjalistów) w 1 klasie kuzyn mnie zaraził Kalibrem i Paktofoniką, jak głupia jeździłam na koncerty, ściana oblepiona w Magiku (teraz wisi Royo;) To były czasy. Ojciec mnie katał Ironami żebym tylko przestała słuchać hip hopu. Potem przyszedł czas na Tupaca, który trwa nadal. Po drodze przygarnęłam Depeche Mode, aż pewnego zimowego wieczoru, a była to 1 klasa liceum, kumpel mi wcisnął słuchawki z Endtroducing ...odleciałam. Jeszcze nigdy nie zwariowałam aż tak na punkcie jakiejkolwiek płyty, no i tak jest do teraz, Dj Shadow króluje w miejscu w mym sercu, gdzie przechowywana jest muzyka. Potem szukałam sama, bo fascynacje muzyczne moich znajomych opieraja się na Manieczkach, Verbie i ostatnimi czasy na Piotrze Rubiku;) Ale szcześliwie, udaje mi się zarazić ambitniejsze osoby ambitniejszą muzyką. Massive Attack, królowa Bjork, Jurassic 5. Nie mogę zapomnieć o czasach męczenia Chemical Brothers i Fatboy Slima. A teraz i od lat, oprócz wymienionych klasyków - The Cinematic Orchestra, Roots Manuva, Sigur Ros, Thievery Corporation, Radiohead, Banach, Portishead i .... dużo by wymieniać
Offline
Podobnie jak u ahy zaczęło się od Queen, głównie dzięki mojej mamie, która lubi troche "ostrzej" :)
Potem długo długo nic, aż do czasu kiedy tata puścił mi Milesa Davisa, tak mi się spodobało, że na dzień dziecka zażyczyłem sobie jego album "Doo Bop". Było to mniej więcej w 8 klasie podstawówki. Album tak mnie wtedy ucieszył, że zrobilem nawet tapetke na pulpit z nim związaną ;) Tu można ją sobie obejrzeć.
Mniej więcej w tym samym czasie zaczęła się moja przygoda z The Offspring[wykupiłem całą dyskografię] i [choć to kompletnie do siebie nie pasuje] Sade[Sade tez wykupiłem całą]. W międzyczasie przewinęła się też Nirvana [najbardziej lubiłem "Bleach"]. Dziś już zupełnie nie mogę strawić przesterowanej gitary...:(
I tutaj nastąpił jeden w większych przełomów, kumpel powiedział mi o Portishead, a sistah [aha:P] oczywiście mi Portishead załatwiła :) Zaraz potem był Tricky, Massive Attack i Morcheeba, dość długo siedziałem w takich klimatach, [czasami relaksując się przy Air lub Hooverphonic] aż do czasu kiedy aha zapoznała mnie ze składankami "Między nami cafe" i wtedy się wychillowalem:) I tak chilluję się do dziś...Pownienem tutaj rzucić kilku wykonawców, ale myślę, że wystarczy mój profil Last.fm :)
Na pewno pominąłem wielu wykonawców, takich jak Cypress Hill, Guano Apes, Bloodhound Gang, Chris Rea[katowałem na maksa], Erykah Badu...dłuuuugo by pisać...
Może rozwinę tego posta kiedy znajdę więcej zapału :D
Offline
Panadol
Ja zacząłem swoją przygodę z muzyką gdzieś w 5 albo 6 klasie podstawówki. Zaczęło się od Nirvany. Poznałem dużo różnych zespołów grunge, ale nie przemawiało to do mnie zbytnio ani pod względem muzycznym (za słabe) ani pod względem tekstów (również za słabe). Przeszedłem przez metal i jego pochodne. Nadal było za cienko. Doszedłem do punk rocka i już tak pozostało. Zaczeło się od składanki Był (sobie?) kiedyś Jarocin. Do tej pory żaden zagraniczny zespół punk rockowy nie przekona mnie do zagranicznej sceny. Po pewnym czasie poznałem reggae, potem Ska. Tak, ta muzyka przeszyła mnie na wylot. Kocham ją jak nic innego na świecie. Jeżeli się poznało Ska to trzebabyło się zapoznać ze skinhead reggae które też się nie okazało stratą czasu. Teraz słucham bardzo różnorakiej muzyki. Bardzo różnej!
Offline
Ibuprom MAX
Od wieku 4 - 5 lat, czyli od momentu, który w ogóle pamiętam byłem "zagrywany" przez mojego ojca, słuchającego na ogół Iron Maiden (w szczególności albumem "Powerslave"), Black Saabath, innych ciężkich brzmień, Marillionem (tutaj płyta "Misplaced Childhood"), Petera Gabriela ("So"), no i masy różnej maści artystów nurtu New Romantic.
W międzyczasie mama puszczała mi również dość często i gęsto Abbę, utwory z kompilacji The best of Ion and Vangelis, Beatlesów ("Abbey Road"). Pamiętam, w domu, oprócz odtwarzacza kaset, na chodzie był wtedy (w sumie, wciąż jest) gramofon - płyt winylowych rodzice mają wciąż masę.
Taki stan rzeczy trwał dość długo, w podstawówce wciąż nie słuchałem niczego "swojego", no może oprócz Billyego Idola (również ojciec zaraził mnie płytą "Cyberpunk"), którego naprawdę wciąż zdarza mi się czasem przesłuchać. W tle podświadomości przewijają się jeszcze Queeni, z nieśmiertelnym "Bohemian Rhapsody", no i Michael Jackson - "Black and White" (uwielbiałem ten kawałek), "Blood on the Dancefloor" i inne tego typu sprawy.
Zabawa na "naprawdę" zaczęła się w moim przypadku w wieku jakiś 13 - 14 lat, kiedy to na urodziny (no, raczej 14.) otrzymałem oficjalną składankę U2 - "The best of 1980 - 1990".
Odtąd sprawy potoczyły się lawinowo. W swoich zbiorach tata posiadał "The Joshua Tree", album, który fascynuje do dziś. Oczywiście zaczęło się poszukiwanie wszystkiego, co związane z U2, płyt, pojedynczych piosenek, stron internetowych, tapet na pulpit, ble, ble, ble, and so on.
Słuchałem i słucham wciąż, byłem nawet na osławionym koncercie w Chorzowie w lipcu 2005. Owszem, teraz, to już nie to, co kiedyś, pierwotny płomień fascynacji jakby trochę osłabł, ale co jakiś czas zdarzy mi się wrócić do Bono, Edge'a, Larry'ego i Adama. Jeśli chodzi o płyty, to zdecydowanie najbardziej lubię lata '90 w ich wykonaniu, a więc "Achtung Baby", "Zooropę" i "Pop".
Oprócz tego oczywiście obejrzałem "The Million Dollar Hotel" Wendersa chyba ze dwadzieścia razy, soundtracku przesłuchałem drugie do kwadratu razy tyle.
W drugiej klasie LO, czyli powiedzmy wieku 18 lat gdzieś tam przypałętało się Oasis, Travis i inne modne ostatnio gitarowe brzmienia. Szybko jednak zapomniałem, choć też czasem ciągnie mnie do prostoty tych piosenek.
Potem już było z górki. Jakieś półtora roku temu, nie wiem, czemu, ale skłoniłem się wszystkiemu, co elektroniczne, kiedyś bardziej big beat'owo, potem trip -hopowo, ostatnio modernjazzowo. Wciąż lubię to, co zapisało się w historii mojego życia, składaniam się czasem też ku legendom, takim jak Ray Charles, Frank Sinatra, Beach Boys (hehe, no nie wiem, czy to legenda, ale zawsze jakieś oldies). Słucham tego, co na moim lastefemowym profilu i tyle. Ah no tak, byłbym zapomniał o Świetlikach. To dziwne, bo nie pasują mi do konwencji, ale nie potafię przejść obojętnie obok takich tekstów.
Uff, no i tyle <;
Offline
U mnie zaczęło się kiedy miałem 10 lat. Będąc z rodzicami na wakacjach kupiłem w jakimś sklepie swoją pierwszą płytę. Było to "Hybrid Theory" Linkin Park-u. Zakupiłem ją gdyż spodobała mi się okładka. Co nie zmienia faktu, że od tamtej pory lubię mocniejsze granie.
Potem nastąpił mały skok w bok ktory przemilczę (wystarczy powiedzieć, że słuchałem mało ambitnego hip-hopu). Kiedy mi przeszło przeżyłem fascynację zespołem Muse po usłyszeniu ich nowej (wtedy) płyty: "Absolution"
Potem przyszły czasy namiętnego słuchania System of a Down i Rammsteina. Zresztą do dzisiaj ich słucham.
Ostatnio namiętnie słucham dwoch płyt "Sublimial Verses" Slipknota oraz "Powstanie Warszawskie" Lao Che.
Offline